A na deser kontynuacja poprzedniej części opowiadania, miłego czytania ! (czyżby mi się zrymowało przez przypadek?)
II
"Ratunek"
- Dzyńńńńńńńńńńń
! – mój Boże, dzwonek na lekcję. Kompletnie zapomniałam o zadaniu z
matmy. Pruję do klasy, aż się za mą kurzy. Pani Chochlik jest już w
środku. Widzę, jak Honorata gryzmoli coś na szybko w swoim zeszycie.
- Mamy przerąbane .. – mówi, gdy tylko opadam na krzesło obok niej.
- No, co ty nie powiesz? – syczę i robię swoją słynną , mega inteligentną minę.
Pani
Chochlik to niewielka osóbka z zadartym nosem i wysoko upiętym kokiem.
Zawsze pyta w poniedziałki. Akurat dziś mamy to szczęście i nie mam
zadania. Wspaniale !
- To
dzisiaj, dzisiaj może... – zaczyna nauczycielka a serce bije mi tak
mocno, że zaraz zemdleję. Patrzę na Honoratę. Skuliła się , najbardziej
jak potrafiła i prawie wchodzi pod biurko, żeby pozostać niezauważoną.
Tak naprawdę zwraca na siebie ogromną uwagę, a tak właściwie na mnie, bo
ja siedzę dosyć normalnie. Wyglądamy, jak dwa czubki. Jeden gorszy od
drugiego.
- Zółciak, co ty się tak kulisz, boli cię coś?
- Nie, proszę pani... – odpowiada nagle obudzona Honorata
No,
co za idiotka ! Mogła powiedzieć, że tak, wtedy poszłabym z nią do
sekretariatu po herbatkę i jakąś tabletkę, żeby mi bidula nie zemdlała, a
tu co? Przekreśliła nasze szanse na czyste konto w dzienniku i poprawia
się na krześle. Dzięki – mówię cicho, ale ona tego chyba nie słyszy.
- No, Żółciak, skoro ci nic nie jest, to chyba możesz zrobić
zadanie domowe na tablicy? – pyta, a właściwie twierdzi matematyczka, bo
jej nie da i nie można się sprzeciwić. Honorata powoli wstaje , zerka
na mnie błagalnie, potem kieruje się w stronę tablicy. Mija
rozchichotane twarze chłopaków, którym udało się dziś przeżyć. Wygląda
to, jak droga krzyżowa, a każda ławka, to kolejna stacja..
Postanowiłam
wstać i zrobić cokolwiek. Cokolwiek, co uchroniłoby biedną Honoratę przed
kolejną lufą z matmy. Podniosłam się powoli z miejsca.
-
Proszę
pani, źle się czuję.. – zachrypiałam z miną męczennicy i chciałam, żeby to
zabrzmiało możliwie wiarygodnie. Poszłam na całość. Zachwiałam się lekko, oparłam ręce na krześle obok i skrzywiłam
się, niby w bólu. Kurdę. Czuję się, jak super aktorka w najlepszym dramacie.
Cała klasa gapi się na mnie, jakbym miała zaraz umrzeć. Schyliłam głowę i
runęłam na podłogę.
-
Ałaaaaaaaaa!
– myślę, teraz już zupełnie poważnie, bo łokieć boli, jak cholera po upadku.
Czego się nie robi dla przyjaciół!
Pani Chochlik rzuciła mi na pomoc. Jeden z
ważniaków klasowych – Franek, bez wahania wyjął telefon i wybrał numer na
pogotowie. O, nie!
-
Nie,
już mi lepiej..- wydusiłam – nie trzeba, naprawdę.
Zawiedziony Franciszek schował pustaka,
przepchnął się przez tłum i wrócił na miejsce. Reszta wisiała nade mną.
Przewodnicząca akcji ratunkowej – magister
Chochlik buczała mi do ucha:
-
Skarbie,
już dobrze? Zaraz zawieziemy Cię do domu, musisz odpocząć..
To
prawda, co mówiły dziewczyny z II c, śmierdzi jej z ust tytoniem i oborą.
Honorata zaproponowała ,aby zabrać mnie do szatni i zaczekać na moich rodziców.
Byłyśmy uratowane!. Kiedy (jeszcze pod ramię) wyszłyśmy z klasy, zerknęła na
mnie spode łba. Nie mogłam dłużej trzymać jej w niepewności i uśmiechnęłam się
szelmowsko. Wreszcie rzekła:
-
Czyli
to wszystko była ściema?
-
No,
chyba najlepsza akcja w moim życiu – przytaknęłam z dumą i pomaszerowałyśmy przez korytarz.